22-09-2014
Kolejna odsłona cyklu koncertowego Tego Słucham za nami. W sobotę 20 września 2014 w Domku Grabarza zagrali Oil Stains i Marszałek Pizdudski.
Foto Marcin Manowski








Foto Marcin Manowski









13-09-2014
Kobiece folkowe trio z Wrocławia już z krążkiem w dłoni rusza w trasę promującą. Mamy przyjemność patronować wydawnictwu.
Tym milej widzieć nam płytę Sutari, że o zespole pisaliśmy już 2 lata temu, kiedy w sieci dostępnych było ledwie kilka piosenek. Od tego czasu sporo się zmieniło. Dziewczyny (Basia Songin, Kasia Kapela Zosia Barańska) zdobyły kilka istotnych nagród („Nowa Tradycja” 2012, „Mikołajki Folkowe” 2012”) i znacznie poszerzyły grono fanów świetnie przyjmowanymi występami na żywo.
Wreszcie wrzesień 2014 przyniósł ich debiutancki album. A zapowiadają go tak:
„Wiano” to muzyczny kolaż, w którym przeprowadzamy słuchacza przez różne przestrzenie dźwiękowe życia codziennego, zarówno intymnego, bliskiego, dziejącego się za zamkniętymi drzwiami, jak i utkanego z radosnej krzątaniny i spotkań w większym gronie. Opowiadamy historie o tematyce uniwersalnej: miłości, tęsknotach, zawiści, często doprawione dowcipem. Śpiewamy w lesie, nad wodą, w kuchni, w łazience, na ganku, przygrywając na potańcówce czy też robiąc ciasto. Całość materiału jest żywym dialogiem z polską muzyką tradycyjną.
Sutari - "Kupalnocka"
Wkrótce będzie można je zobaczyć na żywo:
19.09. || 12:00 || Magazyn Źródła, Dwójka Polskie Radio (tu akurat tylko posłuchać)
20.09. || 19:00 || Klub Hormon, Szczecin
25.09. ||19:00 || Sounds Like Poland, Skrzyżowanie Kultur, Warszawa
17.10. ||18:00 || Willa Radogoszcz, Grodzisk Mazowiecki
18.10. ||19:00 || Teatr Szwalnia, Łódź

Tym milej widzieć nam płytę Sutari, że o zespole pisaliśmy już 2 lata temu, kiedy w sieci dostępnych było ledwie kilka piosenek. Od tego czasu sporo się zmieniło. Dziewczyny (Basia Songin, Kasia Kapela Zosia Barańska) zdobyły kilka istotnych nagród („Nowa Tradycja” 2012, „Mikołajki Folkowe” 2012”) i znacznie poszerzyły grono fanów świetnie przyjmowanymi występami na żywo.
Wreszcie wrzesień 2014 przyniósł ich debiutancki album. A zapowiadają go tak:
„Wiano” to muzyczny kolaż, w którym przeprowadzamy słuchacza przez różne przestrzenie dźwiękowe życia codziennego, zarówno intymnego, bliskiego, dziejącego się za zamkniętymi drzwiami, jak i utkanego z radosnej krzątaniny i spotkań w większym gronie. Opowiadamy historie o tematyce uniwersalnej: miłości, tęsknotach, zawiści, często doprawione dowcipem. Śpiewamy w lesie, nad wodą, w kuchni, w łazience, na ganku, przygrywając na potańcówce czy też robiąc ciasto. Całość materiału jest żywym dialogiem z polską muzyką tradycyjną.
Sutari - "Kupalnocka"



Wkrótce będzie można je zobaczyć na żywo:
19.09. || 12:00 || Magazyn Źródła, Dwójka Polskie Radio (tu akurat tylko posłuchać)
20.09. || 19:00 || Klub Hormon, Szczecin
25.09. ||19:00 || Sounds Like Poland, Skrzyżowanie Kultur, Warszawa
17.10. ||18:00 || Willa Radogoszcz, Grodzisk Mazowiecki
18.10. ||19:00 || Teatr Szwalnia, Łódź

14-09-2014
"Kiedy Vespa gra, trzęsie się cała buda" głosi jedna z piosenek "najgorszego zespołu". Tym razem Vespa zatrzęsła Zamkiem Książąt Pomorskich w Szczecinie w sobotę 13 września 2014. Poniżej parę zdjęciowych pamiątek.


















13-09-2014
Grupa, która debiutowała w tym roku świetnym albumem „Dharavi” rusza w Polskę. Sprawdźcie gdzie będzie można ich zobaczyć na żywo.
W skład ekipy So Slow wchodzą muzycy znanych i cenionych grup, o których mogliście czytać także na naszych łamach m.in. Alameda 3 (dokładnie to już 4), Sunrise, The Band Of Endless Noise, Czerń, T’ien Lai, Iron To Gold, Daymares, czy Cast In Iron.
„Dharavi” to jeden z najciekawszych w tym roku albumów z okolic mocnego grania. "Przebijają się tam echa post hardcore’u, mamy tu także punkową werwę, trochę metalowej ciężkości i noise’owych hałasów. Nad całością unosi się duch eksperymentowania, motoryczne riffy i pchająca do przodu sekcja co rusz przechodzą w intrygująco poszarpane partie. Głośne, agresywne numery zestawione są ze spokojnymi”. – pisaliśmy w recenzji płyty.
Gdzie będzie można ich zobaczyć?
13.09 - Bydgoszcz - Miejskie Centrum Kultury (razem z PLUM)
20.09 - Warszawa - Klubokawiarnia Chmury (razem z Ikaryzma)
25.10 - Kraków - Piękny Pies
26.10 - Wrocław - Disorder (ex Pod Pałacykiem) (razem z Torn Shore)
27.10 - Racibórz - Na Końcu Świata
28.10 - Chorzów - Inne Granie Chorzowski Dom Kultury (razem z Katie & Me Meet Marlene i Military Fly)

W skład ekipy So Slow wchodzą muzycy znanych i cenionych grup, o których mogliście czytać także na naszych łamach m.in. Alameda 3 (dokładnie to już 4), Sunrise, The Band Of Endless Noise, Czerń, T’ien Lai, Iron To Gold, Daymares, czy Cast In Iron.
„Dharavi” to jeden z najciekawszych w tym roku albumów z okolic mocnego grania. "Przebijają się tam echa post hardcore’u, mamy tu także punkową werwę, trochę metalowej ciężkości i noise’owych hałasów. Nad całością unosi się duch eksperymentowania, motoryczne riffy i pchająca do przodu sekcja co rusz przechodzą w intrygująco poszarpane partie. Głośne, agresywne numery zestawione są ze spokojnymi”. – pisaliśmy w recenzji płyty.



Gdzie będzie można ich zobaczyć?
13.09 - Bydgoszcz - Miejskie Centrum Kultury (razem z PLUM)
20.09 - Warszawa - Klubokawiarnia Chmury (razem z Ikaryzma)
25.10 - Kraków - Piękny Pies
26.10 - Wrocław - Disorder (ex Pod Pałacykiem) (razem z Torn Shore)
27.10 - Racibórz - Na Końcu Świata
28.10 - Chorzów - Inne Granie Chorzowski Dom Kultury (razem z Katie & Me Meet Marlene i Military Fly)
25-11-2014
Poezja w towarzystwie surowych, bluesowo-psychodelicznych i elektronicznych dźwięków – to esencja twórczości poznańskiego duetu Kopyt/Kowalski, który wystąpi w Domku Grabarza w Szczecinie, w sobotę 13 grudnia. Będzie to kolejna i ostatnia w tym roku odsłona naszego cyklu koncertowego.
Elektroakustyczny duet Kopyt/Kowalski tworzą Szczepan Kopyt, poeta i muzyk oraz Piotr Kowalski, perkusista i producent muzyczny. Kopyt za swoje książki poetyckie nominowany był m.in. do Literackiej Nagrody Gdyni i Paszportu Polityki. Muzyka stała się dla duetu znakomitym nośnikiem poetyckich tekstów. Te dwa pierwiastki – dźwięk i słowo – w twórczości zespołu są tak samo istotne, dlatego też swoje wydawnictwa nazywają płytomikami. Mają ich na koncie dwa. Zadebiutowali w 2011 r. płytomikiem pt.: „buch”, na którym w nowatorski sposób połączyli poezję z elektroniką. W 2013 roku światło dzienne ujrzał płytomik "kir", który przyniósł zupełnie nowe, surowe, bluesowo-psychodeliczne kompozycje.
- Widziałem ich na Offie i są lepsi na żywo niż z nagrania - zapewnia Bartek Chaciński z Polityki. - Krytyczne, antykapitalistyczne nastawienie zawarte w tekstach idealnie komponuje się z blues-rockowym zacięciem, które stanowi znakomite tło dla wokalu Kopyta. Oparte na muzycznie prostym charakterze piosenki zyskują ogrom energii oraz emanują silnym przekazem emocjonalnym – podkreśla portal PopUpMusic.
Kopyt/Kowalski to kolejny zespół, który po raz pierwszy odwiedzi Szczecin w ramach cyku koncertowego Tego Słucham, organizowanego przez portal TegoSlucham.pl i Klub Storrady.
Kopyt/Kowalski w Domku Grabarza
Sobota 13 grudnia 2014 r., godz. 21.00
Domek Grabarza, ul. Storrady 2 (Szczecin)
Bilety: 10 zł
Wydarzenie na fb

Elektroakustyczny duet Kopyt/Kowalski tworzą Szczepan Kopyt, poeta i muzyk oraz Piotr Kowalski, perkusista i producent muzyczny. Kopyt za swoje książki poetyckie nominowany był m.in. do Literackiej Nagrody Gdyni i Paszportu Polityki. Muzyka stała się dla duetu znakomitym nośnikiem poetyckich tekstów. Te dwa pierwiastki – dźwięk i słowo – w twórczości zespołu są tak samo istotne, dlatego też swoje wydawnictwa nazywają płytomikami. Mają ich na koncie dwa. Zadebiutowali w 2011 r. płytomikiem pt.: „buch”, na którym w nowatorski sposób połączyli poezję z elektroniką. W 2013 roku światło dzienne ujrzał płytomik "kir", który przyniósł zupełnie nowe, surowe, bluesowo-psychodeliczne kompozycje.



- Widziałem ich na Offie i są lepsi na żywo niż z nagrania - zapewnia Bartek Chaciński z Polityki. - Krytyczne, antykapitalistyczne nastawienie zawarte w tekstach idealnie komponuje się z blues-rockowym zacięciem, które stanowi znakomite tło dla wokalu Kopyta. Oparte na muzycznie prostym charakterze piosenki zyskują ogrom energii oraz emanują silnym przekazem emocjonalnym – podkreśla portal PopUpMusic.
Kopyt/Kowalski to kolejny zespół, który po raz pierwszy odwiedzi Szczecin w ramach cyku koncertowego Tego Słucham, organizowanego przez portal TegoSlucham.pl i Klub Storrady.
Kopyt/Kowalski w Domku Grabarza
Sobota 13 grudnia 2014 r., godz. 21.00
Domek Grabarza, ul. Storrady 2 (Szczecin)
Bilety: 10 zł
Wydarzenie na fb



12-09-2014
Jedna z najciekawszych polskich grup folkowych – Vołosi, zagrali w czwartek 4 września w Szczecinie. Jak było?
Vołosów już znaliśmy dzięki ich pięknej płycie „Wołosi i Lasoniowie”, o której pisaliśmy w 2012 roku. A pisaliśmy w samych superlatywach. Nie mogło być inaczej – ten krążek to „monument nie tylko polskiej muzyki, ale również muzyki całej Europy Środkowej”.
Konfrontacja z ich twórczością na żywo nie tyle potwierdza tę opinię, co ją pogłębia. A zaczyna się niewinnie. Wizualnie w ogóle można się zrazić. Pięciu wcale już nie tak młodych jegomościów wyginających się do siebie ze smyczkami w dłoniach. Na scenie pusto. Gdzie perkusja? Co tam ma brzmieć? Pewnie zaraz zaczną smęcić muzyką klasyczną.
Ha, a po co perkusja? Jak ci panowie ze smyczków wyciskają takie emocje, że nie trzeba im nic więcej. Ich potęga tkwi w koronkowych, wirtuozerskich aranżacjach, piętrzących się skrzypkowych solówkach i niebywałej wrażliwości. Kiedy grają rzewną balladę to robią to tak, jakby grali ostatnią piosenkę w życiu. Delikatnie, z namaszczeniem i w pełnym skupieniu.
Zgromadzona publiczność – jak już w poprzednich relacjach z festiwalu wspominaliśmy – nie do końca muzyczna, bo po części tenisowa, została kompletnie owładnięta ich muzyką. Choć po kątach lała się wóda i słychać było rozmowy o jachtach, to pod namiotem wszyscy wpatrzeni byli w Vołosów. A przecież ze sceny nie padło żadne słowo, wszystkie kawałki to instrumentale, same smyczki – jakby nie było - wymagające dźwięki. To najlepiej świadczy o komunikatywności ich muzyki. Niby zakorzeniona w klasyce, ale podana z taką lekkością, że chłoną ją wszyscy. W dodatku zdobywają serca szczerym entuzjazmem, żyją na scenie, przeżywają każdy dźwięk.
Jest jeszcze jeden aspekt. Tu w Szczecinie tak naprawdę to jesteśmy ludźmi Wschodu. W genach mamy tradycje tamtych ziem – stamtąd pochodzą przodkowie całkiem sporej części mieszkańców Pomorza Zachodniego. A muzyka Vołosów to dźwięki z tamtych okolic (ok, trochę też bardziej na południe). Może to dlatego w publice obudziła się jakaś skryta muzykalność, słychać było pokrzykiwania, pogwizdywania, ktoś próbował brawami złapać rytm. Możliwe też, że to bardziej uniwersalna tradycja spożywania alkoholu, ale ładniej brzmi pierwsza z opcji. Tak czy siak, skoczne, weselne melodie, którymi Vołosi sypali jak z rękawa, miały więcej niż gorące przyjęcie.
Imponuje mi naturalna siła tej muzyki. Nie ma w niej ani krzty nachalności, próby przypodobania się słuchaczom. Nawet jak grają rzeczy, które można uznać za standardy, jak „Ostatnia Niedziela” czy „Oda do młodości”, robią to z wielką klasą, lekkością i zręcznie wplatają w melodie ludowe. Szczere, proste emocje podane na dłoni. Zarazem żywe świadectwo potęgi instrumentów smyczkowych. Jako jedyni na tym mini festiwalu sportowo-muzycznym dostali owację na stojąco. I wiecie co? Też stałem i klaskałem, bo było to po prostu fantastyczne.
rad












Vołosów już znaliśmy dzięki ich pięknej płycie „Wołosi i Lasoniowie”, o której pisaliśmy w 2012 roku. A pisaliśmy w samych superlatywach. Nie mogło być inaczej – ten krążek to „monument nie tylko polskiej muzyki, ale również muzyki całej Europy Środkowej”.
Konfrontacja z ich twórczością na żywo nie tyle potwierdza tę opinię, co ją pogłębia. A zaczyna się niewinnie. Wizualnie w ogóle można się zrazić. Pięciu wcale już nie tak młodych jegomościów wyginających się do siebie ze smyczkami w dłoniach. Na scenie pusto. Gdzie perkusja? Co tam ma brzmieć? Pewnie zaraz zaczną smęcić muzyką klasyczną.
Ha, a po co perkusja? Jak ci panowie ze smyczków wyciskają takie emocje, że nie trzeba im nic więcej. Ich potęga tkwi w koronkowych, wirtuozerskich aranżacjach, piętrzących się skrzypkowych solówkach i niebywałej wrażliwości. Kiedy grają rzewną balladę to robią to tak, jakby grali ostatnią piosenkę w życiu. Delikatnie, z namaszczeniem i w pełnym skupieniu.
Zgromadzona publiczność – jak już w poprzednich relacjach z festiwalu wspominaliśmy – nie do końca muzyczna, bo po części tenisowa, została kompletnie owładnięta ich muzyką. Choć po kątach lała się wóda i słychać było rozmowy o jachtach, to pod namiotem wszyscy wpatrzeni byli w Vołosów. A przecież ze sceny nie padło żadne słowo, wszystkie kawałki to instrumentale, same smyczki – jakby nie było - wymagające dźwięki. To najlepiej świadczy o komunikatywności ich muzyki. Niby zakorzeniona w klasyce, ale podana z taką lekkością, że chłoną ją wszyscy. W dodatku zdobywają serca szczerym entuzjazmem, żyją na scenie, przeżywają każdy dźwięk.
Jest jeszcze jeden aspekt. Tu w Szczecinie tak naprawdę to jesteśmy ludźmi Wschodu. W genach mamy tradycje tamtych ziem – stamtąd pochodzą przodkowie całkiem sporej części mieszkańców Pomorza Zachodniego. A muzyka Vołosów to dźwięki z tamtych okolic (ok, trochę też bardziej na południe). Może to dlatego w publice obudziła się jakaś skryta muzykalność, słychać było pokrzykiwania, pogwizdywania, ktoś próbował brawami złapać rytm. Możliwe też, że to bardziej uniwersalna tradycja spożywania alkoholu, ale ładniej brzmi pierwsza z opcji. Tak czy siak, skoczne, weselne melodie, którymi Vołosi sypali jak z rękawa, miały więcej niż gorące przyjęcie.
Imponuje mi naturalna siła tej muzyki. Nie ma w niej ani krzty nachalności, próby przypodobania się słuchaczom. Nawet jak grają rzeczy, które można uznać za standardy, jak „Ostatnia Niedziela” czy „Oda do młodości”, robią to z wielką klasą, lekkością i zręcznie wplatają w melodie ludowe. Szczere, proste emocje podane na dłoni. Zarazem żywe świadectwo potęgi instrumentów smyczkowych. Jako jedyni na tym mini festiwalu sportowo-muzycznym dostali owację na stojąco. I wiecie co? Też stałem i klaskałem, bo było to po prostu fantastyczne.
rad












10-09-2014
Mitch & Mitch to właściwie bardziej zjawisko muzyczne niż zespół. Mogła przekonać się o tym szczecińska publiczność, podczas koncertu w ramach bardzo ważnego turnieju tenisowego dla bardzo ważnych ludzi.
Jak to bywa na takich imprezach, jest trochę bankietowo. Starsi panowie w białych sweterkach, panie siorbiące winko przy stoliku. Z taką trudną materią przyszło się zmierzyć Miczom. Ale kto kiedyś był na ich koncercie, doskonale wie, że ten oktet wariatów postawiłby na nogi przegnite zombie – a to już blisko do VIP-ów.
Ilość wątków, które Micze przeplatają w swojej muzyce jest po prostu nie do ogarnięcie. Żywioł. Królestwo rytmu. Skrajności, które o dziwo tworzą harmonię. W Szczecinie dali wszystko co mają najlepszego. Weszli łagodnie – smukłe melodie w stylu orkiestr muzyki filmowej, z charakterystycznymi dźwiękami wibrafonu, na którym któryś-tam-Mitch wyczynia cuda, zrobiły odpowiedni podkład. Z pewnością też wprawiły VIP-ów w wyśmienity nastrój i nakreśliły perspektywę przyjemnego wieczoru przy muzyce na żywo. Możliwe, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, że grzyby wybuchów, które pojawiły się na wizualach wcale nie są przypadkowe…
Micze to przecież muzyczne ziółka, gagatki, urwisy, urwipołcie i huncwoty. Wywodzą się z środowiska muzyki improwizowanej i właśnie taki duch przyświeca im na scenie. Bez granic, bez pierdzielenia się w konwenanse.
Zawołali publikę pod scenę i ruszyli ze swoim szoł. Długie, rozbudowane suity co rusz zmieniały rytmikę, zespół od płynnych kompozycji przechodził w jazzowe improwizacje, rwane fragmenty, w których muzycy w tylko sobie wiadomy sposób się połapują. To jakiś najwyższy level zrozumienia na scenie – płyną w improwizowane jazdy, ale za chwilę jakimś cudem dokopują się do motywu przewodniego. O, znowu tu jesteśmy – myśli sobie zdezorientowany słuchacz. Nie zabrakło surf rocka, latynoskich rytmów i prawdziwego gitarowego łomotu. Naprawdę w przypadku Miczów łatwiej wymienić to, czego nie zmieścili w swoich kompozycjach, niż to co się na nie składa. Potrafią z banalnych melodii zrobić prawdziwe arcydzieła, przemielić motywy wręcz weselne i wypluć coś unikalnego, odkrywczego, tfu tfu awangardowego.
W dodatku ten ich styl. Mitch-Moretti prowadzi całe szoł jak wytrawny kabareciarz.
Z premedytacją spieprzył VIP-om posiadówę, zaprosił publiczność pod scenę, gdzie odbyła się nawet namiastka tańców. Ty – bij brawo, czemu nie bijesz? Bij, dawaj, mocniej! – mówił do któregoś z przysypiających. Za chwilę – Ej, to tu pod sceną jest strefa VIP, serio. - Oczywiście wszystko po angielsku, bo Micze są nie wiadomo skąd. W swojej bezkompromisowości jest bezbłędny i szczery, dzięki temu publika kupuje ich każdą ekstrawagancję. Zaprosili też do występu osobę z publiczności. Nie była ona jednak przypadkowa – szczeciński perkusista Jose Manuel Alban Juarez, znany choćby z grupy Co-Sovel wystąpił z nimi w kilku kawałkach. Była między nimi odpowiednia chemia. Były też żarty – Chcesz kasę za granie? Ma ktoś pieniądze? Nie mamy, ale możesz na zapleczu wypić ile chcesz.
Bisy rozpoczęły się od solo na perkusji Mitcha-Jarka. W tym czasie reszta grupy dopingowała go gdzieś między publiką. No tacy to są wariaci - jak ich nie kochać?
To nie był pierwszy koncert Miczów na którym miałem okazję być. Z każdym kolejnym przekonuję się, że są cholernymi geniuszami. I patrząc na nich myślę sobie – co trzeba mieć we łbie, żeby urodził się taki pomysł na muzykę?
rad








Jak to bywa na takich imprezach, jest trochę bankietowo. Starsi panowie w białych sweterkach, panie siorbiące winko przy stoliku. Z taką trudną materią przyszło się zmierzyć Miczom. Ale kto kiedyś był na ich koncercie, doskonale wie, że ten oktet wariatów postawiłby na nogi przegnite zombie – a to już blisko do VIP-ów.
Ilość wątków, które Micze przeplatają w swojej muzyce jest po prostu nie do ogarnięcie. Żywioł. Królestwo rytmu. Skrajności, które o dziwo tworzą harmonię. W Szczecinie dali wszystko co mają najlepszego. Weszli łagodnie – smukłe melodie w stylu orkiestr muzyki filmowej, z charakterystycznymi dźwiękami wibrafonu, na którym któryś-tam-Mitch wyczynia cuda, zrobiły odpowiedni podkład. Z pewnością też wprawiły VIP-ów w wyśmienity nastrój i nakreśliły perspektywę przyjemnego wieczoru przy muzyce na żywo. Możliwe, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, że grzyby wybuchów, które pojawiły się na wizualach wcale nie są przypadkowe…
Micze to przecież muzyczne ziółka, gagatki, urwisy, urwipołcie i huncwoty. Wywodzą się z środowiska muzyki improwizowanej i właśnie taki duch przyświeca im na scenie. Bez granic, bez pierdzielenia się w konwenanse.
Zawołali publikę pod scenę i ruszyli ze swoim szoł. Długie, rozbudowane suity co rusz zmieniały rytmikę, zespół od płynnych kompozycji przechodził w jazzowe improwizacje, rwane fragmenty, w których muzycy w tylko sobie wiadomy sposób się połapują. To jakiś najwyższy level zrozumienia na scenie – płyną w improwizowane jazdy, ale za chwilę jakimś cudem dokopują się do motywu przewodniego. O, znowu tu jesteśmy – myśli sobie zdezorientowany słuchacz. Nie zabrakło surf rocka, latynoskich rytmów i prawdziwego gitarowego łomotu. Naprawdę w przypadku Miczów łatwiej wymienić to, czego nie zmieścili w swoich kompozycjach, niż to co się na nie składa. Potrafią z banalnych melodii zrobić prawdziwe arcydzieła, przemielić motywy wręcz weselne i wypluć coś unikalnego, odkrywczego, tfu tfu awangardowego.
W dodatku ten ich styl. Mitch-Moretti prowadzi całe szoł jak wytrawny kabareciarz.
Z premedytacją spieprzył VIP-om posiadówę, zaprosił publiczność pod scenę, gdzie odbyła się nawet namiastka tańców. Ty – bij brawo, czemu nie bijesz? Bij, dawaj, mocniej! – mówił do któregoś z przysypiających. Za chwilę – Ej, to tu pod sceną jest strefa VIP, serio. - Oczywiście wszystko po angielsku, bo Micze są nie wiadomo skąd. W swojej bezkompromisowości jest bezbłędny i szczery, dzięki temu publika kupuje ich każdą ekstrawagancję. Zaprosili też do występu osobę z publiczności. Nie była ona jednak przypadkowa – szczeciński perkusista Jose Manuel Alban Juarez, znany choćby z grupy Co-Sovel wystąpił z nimi w kilku kawałkach. Była między nimi odpowiednia chemia. Były też żarty – Chcesz kasę za granie? Ma ktoś pieniądze? Nie mamy, ale możesz na zapleczu wypić ile chcesz.
Bisy rozpoczęły się od solo na perkusji Mitcha-Jarka. W tym czasie reszta grupy dopingowała go gdzieś między publiką. No tacy to są wariaci - jak ich nie kochać?
To nie był pierwszy koncert Miczów na którym miałem okazję być. Z każdym kolejnym przekonuję się, że są cholernymi geniuszami. I patrząc na nich myślę sobie – co trzeba mieć we łbie, żeby urodził się taki pomysł na muzykę?
rad









19-08-2014
W końcu po wakacjach. Wracamy do koncertów. Na pierwszy ogień idzie premiera płyty Marszałka Pizdudskiego połączona z występem koszalińsko-gdyńskiego duetu Oil Stains. Impreza 20 września w Szczecinie, w Domku Grabarza.
E, Marszałka już robiliście, powtarzacie się – powiecie. E, no i dobra, ale zeszłoroczna afera ze smutnymi panami tylko zaostrzyła apetyt. A tak zupełnie serio - premiery płyty czyli "reliz party" jeszcze nie robiliśmy - to raz, a dwa, to tak naprawdę łączymy to z koncertem Oil Stainsów, których widzieliśmy na tegorocznym Fląder Festiwal i już w czerwcu wiedzieliśmy, że trzeba ich do Szczecina ściągnąć. Kiedyś nawet grali w Szczecinie, ale jakoś tak bez szumu, że mało kto się o tym dowiedział. Teraz będzie z przytupem.
Z Marszałkiem (Piotrem Markowskim) znamy się jeszcze od czasów Vespy i Pomorzan. Ale jak wyskoczył z solowym projektem (straszne jest to słowo) „one man band”, z tymi swoimi wulgarnymi piosenkami o smutnym życiu, złych kobietach, gorzkim alkoholu i mściwym bogu, od razu to „kupiliśmy”. Jak się okazało nie tylko my, Karrot Kommando także, i już 17 września wydaje marszałkową płytę. Będzie nosiła tytuł „Marszałek Pizdudski One Man Band” i znajdziemy na niej kilkanaście blues-pank-kantrowych piosenek, wśród nich „Prawdziwa Historia Haliny K.”, która znalazła się na naszym tegorocznym składaku, a także przebój największy, z teledyskiem „A już tak ładnie żarło”. Podczas koncertu premierowego Marszałek przewidział niespodzianki. Jakie? Przekonamy się na miejscu. O Pizdudskim więcej poczytać można tutaj.
Oil Stains to tylko perkusja (na niej Der Strychen) oraz gitara (Sztyma). Na żywo na Fląderku zamietli. Rootsowe brzmienie, mnóstwo przyjemnego brudu i punkowa energia. Nabyta na miejscu epka tylko potwierdza pozytywne odczucia z koncertu. „Materiał Oilsów to prawdziwa gratka dla fanów brzmień na gitarę i perkusję. To jak stawiają ścianę dźwięku na dwóch instrumentach naprawdę robi wrażenie. A przecież poza ty mają całe mnóstwo do zaoferowania – świetne piosenki, mocne i charakterystyczne brzmienie, emanującą z tego materiału szczerość” – pisaliśmy w recenzji ich epki.
Tak więc 20 września z przyjemnością wracamy z koncertami do Domku Grabarza, gdzie wspólnie z Klubem Storrady zapraszamy na wieczór z niegrzeczną muzyką.
Marszałek i Oil Stains w Domku Grabarza
Sobota 20 września, godz. 21.00
Domek Grabarza, ul. Storrady 2
wjazd: dychę
Do zobaczenia!

E, Marszałka już robiliście, powtarzacie się – powiecie. E, no i dobra, ale zeszłoroczna afera ze smutnymi panami tylko zaostrzyła apetyt. A tak zupełnie serio - premiery płyty czyli "reliz party" jeszcze nie robiliśmy - to raz, a dwa, to tak naprawdę łączymy to z koncertem Oil Stainsów, których widzieliśmy na tegorocznym Fląder Festiwal i już w czerwcu wiedzieliśmy, że trzeba ich do Szczecina ściągnąć. Kiedyś nawet grali w Szczecinie, ale jakoś tak bez szumu, że mało kto się o tym dowiedział. Teraz będzie z przytupem.
Z Marszałkiem (Piotrem Markowskim) znamy się jeszcze od czasów Vespy i Pomorzan. Ale jak wyskoczył z solowym projektem (straszne jest to słowo) „one man band”, z tymi swoimi wulgarnymi piosenkami o smutnym życiu, złych kobietach, gorzkim alkoholu i mściwym bogu, od razu to „kupiliśmy”. Jak się okazało nie tylko my, Karrot Kommando także, i już 17 września wydaje marszałkową płytę. Będzie nosiła tytuł „Marszałek Pizdudski One Man Band” i znajdziemy na niej kilkanaście blues-pank-kantrowych piosenek, wśród nich „Prawdziwa Historia Haliny K.”, która znalazła się na naszym tegorocznym składaku, a także przebój największy, z teledyskiem „A już tak ładnie żarło”. Podczas koncertu premierowego Marszałek przewidział niespodzianki. Jakie? Przekonamy się na miejscu. O Pizdudskim więcej poczytać można tutaj.
„A już tak ładnie żarło"



Oil Stains to tylko perkusja (na niej Der Strychen) oraz gitara (Sztyma). Na żywo na Fląderku zamietli. Rootsowe brzmienie, mnóstwo przyjemnego brudu i punkowa energia. Nabyta na miejscu epka tylko potwierdza pozytywne odczucia z koncertu. „Materiał Oilsów to prawdziwa gratka dla fanów brzmień na gitarę i perkusję. To jak stawiają ścianę dźwięku na dwóch instrumentach naprawdę robi wrażenie. A przecież poza ty mają całe mnóstwo do zaoferowania – świetne piosenki, mocne i charakterystyczne brzmienie, emanującą z tego materiału szczerość” – pisaliśmy w recenzji ich epki.
"Me and my car"



Tak więc 20 września z przyjemnością wracamy z koncertami do Domku Grabarza, gdzie wspólnie z Klubem Storrady zapraszamy na wieczór z niegrzeczną muzyką.
Marszałek i Oil Stains w Domku Grabarza
Sobota 20 września, godz. 21.00
Domek Grabarza, ul. Storrady 2
wjazd: dychę
Do zobaczenia!

