26-11-2013
The Freeborn Brothers zaprasza na w wycieczkę po amerykańskiej muzyce, spod znaku bluesa, country i punk rocka. Zespół zagra w środę 4 grudnia w Tavernie Cutty Sark, w Szczecinie. Wstęp za friko.
The Freeborn Brothers to duet, niegdyś tworzący trzon The Jet-sons. Mat gra na gitarze, śpiewając i tupiąc butem, do którego przymocowany ma tamburyn, natomiast Niko gra na bębnie basowym, jednocześnie śpiewając i grając na banjo, od czasu do czasu zmienianym na tarkę. The Freeborn Brothers przenosi słuchaczy do korzeni amerykańskiej muzyki, przepełnionej emocjami i nieograniczonymi pokładami energii.
4 grudnia 2013 dla The Freeborn Brothers to nie tylko pierwszy koncert w Szczecinie, to także premiera ich pierwszej płyty CD i występ rozpoczynający trasę po Europie, podczas którego odwiedzą między innymi Niemcy, Francję, Belgię i Holandię.
Organizatorzy: Fundacja Upside Art., Taverna Cutty Sark.
My patronujemy i damy też znać co tam znalazło się na płycie ciekawego.

The Freeborn Brothers to duet, niegdyś tworzący trzon The Jet-sons. Mat gra na gitarze, śpiewając i tupiąc butem, do którego przymocowany ma tamburyn, natomiast Niko gra na bębnie basowym, jednocześnie śpiewając i grając na banjo, od czasu do czasu zmienianym na tarkę. The Freeborn Brothers przenosi słuchaczy do korzeni amerykańskiej muzyki, przepełnionej emocjami i nieograniczonymi pokładami energii.



4 grudnia 2013 dla The Freeborn Brothers to nie tylko pierwszy koncert w Szczecinie, to także premiera ich pierwszej płyty CD i występ rozpoczynający trasę po Europie, podczas którego odwiedzą między innymi Niemcy, Francję, Belgię i Holandię.



The Freeborn Brothers w Szczecinie
4 grudnia 2013 (środa), o godz. 19.00,
Taverna Cutty Sark, aleja Bohaterów Warszawy 111
Wstęp wolny
Organizatorzy: Fundacja Upside Art., Taverna Cutty Sark.
My patronujemy i damy też znać co tam znalazło się na płycie ciekawego.
13-11-2013
12 listopada nakładem Anteny Krzyku ukazała się nowa płyta zespołu Ms. No One, zatytułowana "Backseat Stories". My patronujemy.
Ms. No One porównywany już był przez dziennikarzy do Radiohead, Portishead, Lamb czy Reginy Spektor i uznany za jeden z najbardziej melancholijnych polskich bandów.
-Płyta "Backseat Stories" to owoc wielu zmian. Przede wszystkim w koncepcji utworów, które w przeważającej większości powstały podczas wielomiesięcznych, wspólnych prób. Można powiedzieć, że Ms. No One na „Backseat Stories” brzmi prawdziwiej niż kiedykolwiek. Gra dosadniej, bardziej surowo, ale nie zatraca elementu ciszy, tak docenianej przez odbiorców poprzednich wydawnictw – zapowiada wydawca.
-Zjechaliśmy na bocznicę i daliśmy sobie czas na to aby tak dobrać piosenki, żeby cały album ułożył się w kolejne rozdziały pewnej opowieści, a nie był tylko przypadkowym zbiorem dźwięków i słów. Zgodnie z tą deklaracją, gdzieś na przedmieściach Tychów, powstała 42 minutowa podróż po świecie małych niestabilizacji, zamknięta w 11 muzycznych odcinkach – mówi o płycie sam zespół.
Nasze zdanie o albumie poznacie już wkrótce w recenzji. Płytę promuje utwór „Page 114”.

Ms. No One porównywany już był przez dziennikarzy do Radiohead, Portishead, Lamb czy Reginy Spektor i uznany za jeden z najbardziej melancholijnych polskich bandów.
-Płyta "Backseat Stories" to owoc wielu zmian. Przede wszystkim w koncepcji utworów, które w przeważającej większości powstały podczas wielomiesięcznych, wspólnych prób. Można powiedzieć, że Ms. No One na „Backseat Stories” brzmi prawdziwiej niż kiedykolwiek. Gra dosadniej, bardziej surowo, ale nie zatraca elementu ciszy, tak docenianej przez odbiorców poprzednich wydawnictw – zapowiada wydawca.
-Zjechaliśmy na bocznicę i daliśmy sobie czas na to aby tak dobrać piosenki, żeby cały album ułożył się w kolejne rozdziały pewnej opowieści, a nie był tylko przypadkowym zbiorem dźwięków i słów. Zgodnie z tą deklaracją, gdzieś na przedmieściach Tychów, powstała 42 minutowa podróż po świecie małych niestabilizacji, zamknięta w 11 muzycznych odcinkach – mówi o płycie sam zespół.
Nasze zdanie o albumie poznacie już wkrótce w recenzji. Płytę promuje utwór „Page 114”.



11-11-2013
Za nami drugi koncert pod szyldem TS. W niedzielę 10 listopada w szczecińskim klubie Odra Zoo oglądaliśmy Marszałka Pizdudskiego oraz po raz pierwszy na scenie zespół Konie.
Koncert z historią, bo lider szczecińskiej organizacji patriotycznej oburzył się, że taka data i że Marszałek Pizdudski to prowokacja lewacka przed świętem niepodległości (nie, jęczychuj nie odnosi się do tej osoby, wyjaśnienie dalej w tekście). Radio zrobiło materiał, historyk się wypowiedział, przytaknął, że to przekroczenie granic dobrego smaku. Zupełnie niezamierzenie wyszła z tej niby-afery piękna samonakręcająca się promocja, więc pozostaje nam chyba tylko podziękować.
Ale już tak na serio, kto był, to pewnie zauważył, że prowokacji żadnej nie było, a zestawienie artysty z datą można nazwać co najwyżej żartem. Czy smacznym czy nie, to już zależy od gustu. Niemniej, przez całą historię był to pierwszy w moim życiu koncert obstawiany przez policję, w tym przez nazwijmy to górnolotnie, tajniaków. Ale tło nie przysłoniło clou wieczoru, czyli muzyki oczywiście.
Publiczność stawiła się licznie, bo w ilości coś koło 150 sztuk. Marszałka Pizdudskiego Szczecin już poznał dosyć dobrze, bo grał już w mieście kilka razy. Jak to w jego przypadku, rozstrojona gitara czy walnięta struna zupełnie nie zakłóciły seta, a Marszałek zagrał swoje największe przeboje, które wciąż czekają na nagranie, m.in. „Już tak ładnie żarło”, „Idź w chuj” czy „Nigdy na sprzedaż”. Szczecińska publiczność kocha Marszałka, więc odbiór piosenek był znakomity… i szczery („weź nastrój tą gitarę!”).
Największą ciekawość budził jednak zespół Konie, czyli zespół Marszałka, który to po raz pierwszy miał się publiczności objawić w pełnej krasie.
Konie zagrały w składzie: Marszałek Pizdudski – gitara, tamburynko, śpiew; Łysek – tarka i elektryczna gitara hawajska; Siwek – akordeon; Brutus – bas. Co grają? Ciężko jednoznacznie stwierdzić - jest w tym ukłon w stronę polskiej muzyki międzywojnia (fantastyczna interpretacja
Adama Astona „Morfina”), są też naleciałości typowo marszałkowe – blues, country itp. Teksty oczywiście do bólu prawdziwe, pisane typowym dla niego szorstkim i bezpośrednim językiem (świetny kawałek „Jezus dziś nie przyjdzie”). Furorę zrobiła gitara hawajska, własnoręcznie wykonana przez basistę Brutusa. Instrument ten wydaje przeciągłe dźwięki i idealnie nadaje się do rzewnych solówek. Zespół przedstawił ów magiczny instrument jako „jęczychuj” i wydaje się, że jęczychuj wyjątkowo przypadł do gustu publiczności, która równie gorąco oklaskiwała wyczyny Łyska na tarce.
No i tyle, gig udał się pięknie, wszyscy zadowoleni – my szczególnie, bo w drugiej odsłonie z nieoficjalnego cyklu TegoSlucham sukces frekwencyjny pełen, podobnie jak i na pierwszej, czyli na Panu Jędrasie, cośmy go w szczecińskim Domku Grabarza robili w październiku.
To i zapowiedź od razu zrobimy. W grudniu będzie odsłona numer 3, a zagrają dwa zespoły: krakowski ekspert w dziedzinie surf rocka czyli Kaseciarz z nową płytą oraz szczecińska psychodeliczna Lobotomia. Koncert w sobotę 7 grudnia w Odra Zoo, wjazd będzie dyszkę, już teraz zapraszamy serdecznie! (można sobie odsłuchać nową płytę Kaseciarza TUTAJ). A tu wydarzenia na fejsie.
Tutaj relacja od wSzczecinie.pl (dziękujemy!)
A poniżej jeszcze parę obrazków z Marszałka i Koni.
rad








Koncert z historią, bo lider szczecińskiej organizacji patriotycznej oburzył się, że taka data i że Marszałek Pizdudski to prowokacja lewacka przed świętem niepodległości (nie, jęczychuj nie odnosi się do tej osoby, wyjaśnienie dalej w tekście). Radio zrobiło materiał, historyk się wypowiedział, przytaknął, że to przekroczenie granic dobrego smaku. Zupełnie niezamierzenie wyszła z tej niby-afery piękna samonakręcająca się promocja, więc pozostaje nam chyba tylko podziękować.
Ale już tak na serio, kto był, to pewnie zauważył, że prowokacji żadnej nie było, a zestawienie artysty z datą można nazwać co najwyżej żartem. Czy smacznym czy nie, to już zależy od gustu. Niemniej, przez całą historię był to pierwszy w moim życiu koncert obstawiany przez policję, w tym przez nazwijmy to górnolotnie, tajniaków. Ale tło nie przysłoniło clou wieczoru, czyli muzyki oczywiście.
Publiczność stawiła się licznie, bo w ilości coś koło 150 sztuk. Marszałka Pizdudskiego Szczecin już poznał dosyć dobrze, bo grał już w mieście kilka razy. Jak to w jego przypadku, rozstrojona gitara czy walnięta struna zupełnie nie zakłóciły seta, a Marszałek zagrał swoje największe przeboje, które wciąż czekają na nagranie, m.in. „Już tak ładnie żarło”, „Idź w chuj” czy „Nigdy na sprzedaż”. Szczecińska publiczność kocha Marszałka, więc odbiór piosenek był znakomity… i szczery („weź nastrój tą gitarę!”).
Największą ciekawość budził jednak zespół Konie, czyli zespół Marszałka, który to po raz pierwszy miał się publiczności objawić w pełnej krasie.
Konie zagrały w składzie: Marszałek Pizdudski – gitara, tamburynko, śpiew; Łysek – tarka i elektryczna gitara hawajska; Siwek – akordeon; Brutus – bas. Co grają? Ciężko jednoznacznie stwierdzić - jest w tym ukłon w stronę polskiej muzyki międzywojnia (fantastyczna interpretacja



No i tyle, gig udał się pięknie, wszyscy zadowoleni – my szczególnie, bo w drugiej odsłonie z nieoficjalnego cyklu TegoSlucham sukces frekwencyjny pełen, podobnie jak i na pierwszej, czyli na Panu Jędrasie, cośmy go w szczecińskim Domku Grabarza robili w październiku.
To i zapowiedź od razu zrobimy. W grudniu będzie odsłona numer 3, a zagrają dwa zespoły: krakowski ekspert w dziedzinie surf rocka czyli Kaseciarz z nową płytą oraz szczecińska psychodeliczna Lobotomia. Koncert w sobotę 7 grudnia w Odra Zoo, wjazd będzie dyszkę, już teraz zapraszamy serdecznie! (można sobie odsłuchać nową płytę Kaseciarza TUTAJ). A tu wydarzenia na fejsie.
Tutaj relacja od wSzczecinie.pl (dziękujemy!)



A poniżej jeszcze parę obrazków z Marszałka i Koni.
rad









28-11-2013
W krakowskim Magazynie Kultury w czwartek 28 listopada zagra Niechęć.
Zespół odwołuje się do bogatej tradycji rodzimego jazzu, zarazem odważnie i bezkompromisowo poszerzając ją o rockową psychodelię i nastrojowość rodem z muzyki filmowej.
-Niechęć pokazuje to co ma najlepsze - swobodne podejście do jazzu i kunszt techniczny. Świetnie skrojone utwory, cały przekrój nastrojów od melancholii po noise'owy hałas. Do tego nieodzowna nutka szaleństwa, muzycznej awangardy i jazzowej niesubordynacji – pisaliśmy o ich debiutanckiej płycie.
Jesiennej trasie zespołu towarzyszy premiera winylowej wersji debiutanckiego albumu („Śmierć w miękkim futerku”). Jednocześnie Niechęć zaprezentuje materiał, który trafi na jej drugą płytę (pt. „Dziewczyny Tego Nie Chwycą”).
Niechęć w Magazynie Kultury
28.11.2013, g.20:00
bilety 20zł
Magazyn Kultury
ul. Józefa 17, Kolanko No 6, Kraków

Zespół odwołuje się do bogatej tradycji rodzimego jazzu, zarazem odważnie i bezkompromisowo poszerzając ją o rockową psychodelię i nastrojowość rodem z muzyki filmowej.
-Niechęć pokazuje to co ma najlepsze - swobodne podejście do jazzu i kunszt techniczny. Świetnie skrojone utwory, cały przekrój nastrojów od melancholii po noise'owy hałas. Do tego nieodzowna nutka szaleństwa, muzycznej awangardy i jazzowej niesubordynacji – pisaliśmy o ich debiutanckiej płycie.
Jesiennej trasie zespołu towarzyszy premiera winylowej wersji debiutanckiego albumu („Śmierć w miękkim futerku”). Jednocześnie Niechęć zaprezentuje materiał, który trafi na jej drugą płytę (pt. „Dziewczyny Tego Nie Chwycą”).



Niechęć w Magazynie Kultury
28.11.2013, g.20:00
bilety 20zł
Magazyn Kultury
ul. Józefa 17, Kolanko No 6, Kraków
21-11-2013
Jako patron (miło nam), mamy dla was do wygrania 4 sztuki płyty "Backseat Stories" Ms. No One. Zapraszamy!
Pytanie brzmi: Jaką ksywę nosi osoba odpowiedzialna za elektronikę w zespole Ms. No One?
Odpowiedź to "Mr.S"
A płyty trafiły do:
Karol K.
Zamer Z.
Jolanta J.
Małgorzata S.
Gratulacje!

Pytanie brzmi: Jaką ksywę nosi osoba odpowiedzialna za elektronikę w zespole Ms. No One?
Odpowiedź to "Mr.S"
A płyty trafiły do:
Karol K.
Zamer Z.
Jolanta J.
Małgorzata S.
Gratulacje!
17-11-2013
Michał Zygmunt, dolnośląski muzyk znany z twórczości solowej oraz ze składów Big Fish i Deep Water zrealizował ostatnio niezwykły projekt zatytułowany Odra Guitars. W jego ramach zaprojektował i wykonał trzy gitary z drewna pochodzącego z drzew rosnących nad Odrą.
Założeniem projektu było udowodnienie, że pojęcie produkt regionalny nie kończy się na miodach, konfiturach czy wypiekach. - Przecież możemy mieć produkt lokalny związany z wyższą technologią, z budową profesjonalnych sprzętów muzycznych. Nasz region – Lubin, Legnica - słynął kiedyś z budowy instrumentów muzycznych – mówi Michał Zygmunt - Pomysł zrodził się z chęci zrobienia czegoś lokalnie, ale na światowym poziomie.
Są to najprawdziwsze, profesjonalne gitary, na których Michał grał już koncerty i jak mówi, brzmią czadowo. Powstały przez 3 miesiące, a w ich budowie wykorzystano kilka rodzajów drewna: lipy, jawora falistego, wiąza, świerka, jesiona i orzecha włoskiego. Są one dziełem Mirka Fejcho z Lootnick Custom Guitars. - Dla mnie, choć asystowałem mu przy tej pracy nadal pozostaje to tajemnicą, jak to się dzieje że te gitary potem tak brzmią - mówi Michał.
Trzy gitary to zupełnie różne instrumenty. Koncertowa o imieniu Odra to gitara elektryczna, której wnętrze korpusu jest w kilku miejscach puste co tworzy dodatkowy rezonans. To tzw. system hollow-body. Korpus zrobiony został z lipy, co nadaje gitarze bardzo rockowo-vintagowy ton, gryf natomiast wykonano z jednego kawałku jaworu falistego.
można zobaczyć jak powstawała.
Druga z gitar, Karina to połączenie gitary rezofonicznej z gitarą elektryczną. Wynika to z blaszanej puszki, której wibracje zmieniają charakter dźwięku. Do jej zrobienia użyto drewno świerku, wiązu, jaworu i jesiona jasnego.
Trzeci instrument jest również niezwykły. Ta mała gitara zrobiona jest z pudełka po cygarach. Nosi imię Kania. - Dorobiliśmy do pudełka gryf i jako 4 strunowa konstrukcja stała się niewielką dziecięcą gitarką. Jej sposób strojenia, zapożyczony z ukulele, pozwala na szybkie opanowanie instrumentu zarówno przez dorosłych jak i dzieci. Łatwo ją zbudować choćby samemu, jest mała, wszędzie ją możesz ze sobą zabrać – mówi Zygmunt.
W ramach projektu powstać ma również strona internetowa na której przedstawione zostaną wszystkie tajniki wykonania instrumentów.
Całą fotogalerię można zobaczyć na
stronie artysty.
A jeśli chcecie posłuchać jak brzmią te cudeńka, to odpalcie poniższe filmiki.
rad



Założeniem projektu było udowodnienie, że pojęcie produkt regionalny nie kończy się na miodach, konfiturach czy wypiekach. - Przecież możemy mieć produkt lokalny związany z wyższą technologią, z budową profesjonalnych sprzętów muzycznych. Nasz region – Lubin, Legnica - słynął kiedyś z budowy instrumentów muzycznych – mówi Michał Zygmunt - Pomysł zrodził się z chęci zrobienia czegoś lokalnie, ale na światowym poziomie.
Są to najprawdziwsze, profesjonalne gitary, na których Michał grał już koncerty i jak mówi, brzmią czadowo. Powstały przez 3 miesiące, a w ich budowie wykorzystano kilka rodzajów drewna: lipy, jawora falistego, wiąza, świerka, jesiona i orzecha włoskiego. Są one dziełem Mirka Fejcho z Lootnick Custom Guitars. - Dla mnie, choć asystowałem mu przy tej pracy nadal pozostaje to tajemnicą, jak to się dzieje że te gitary potem tak brzmią - mówi Michał.
Trzy gitary to zupełnie różne instrumenty. Koncertowa o imieniu Odra to gitara elektryczna, której wnętrze korpusu jest w kilku miejscach puste co tworzy dodatkowy rezonans. To tzw. system hollow-body. Korpus zrobiony został z lipy, co nadaje gitarze bardzo rockowo-vintagowy ton, gryf natomiast wykonano z jednego kawałku jaworu falistego.



Druga z gitar, Karina to połączenie gitary rezofonicznej z gitarą elektryczną. Wynika to z blaszanej puszki, której wibracje zmieniają charakter dźwięku. Do jej zrobienia użyto drewno świerku, wiązu, jaworu i jesiona jasnego.
Trzeci instrument jest również niezwykły. Ta mała gitara zrobiona jest z pudełka po cygarach. Nosi imię Kania. - Dorobiliśmy do pudełka gryf i jako 4 strunowa konstrukcja stała się niewielką dziecięcą gitarką. Jej sposób strojenia, zapożyczony z ukulele, pozwala na szybkie opanowanie instrumentu zarówno przez dorosłych jak i dzieci. Łatwo ją zbudować choćby samemu, jest mała, wszędzie ją możesz ze sobą zabrać – mówi Zygmunt.
W ramach projektu powstać ma również strona internetowa na której przedstawione zostaną wszystkie tajniki wykonania instrumentów.
Całą fotogalerię można zobaczyć na
stronie artysty.
A jeśli chcecie posłuchać jak brzmią te cudeńka, to odpalcie poniższe filmiki.






rad



14-11-2013
„Muzyka światów”. Tak w skrócie można określić poniedziałkowy koncert Marii Pomianowskiej i Włodzimierza Kiniorskiego.
Spotkanie dwóch tak wybitnych osobowości, musiało zaowocować niezwykłym wydarzeniem. Płyta jest już prawie gotowa, a koncert, który stanowił centralny punkt I. Festiwalu Wolność i Pokój, był prapremierowym przedstawieniem tego, co będziemy mogli na niej znaleźć. Muzyka, jaką zaproponował duet w kieleckim Teatrze im. Żeromskiego, to niecodzienne połączenie brzmienia tradycyjnych instrumentów z różnych stron świata z jazzową ekstrawagancją, na tle elektronicznych podkładów. Instrumentarium Marii Pomianowskiej stanowiły azjatyckie i polskie instrumenty smyczkowe. Obok hinduskiego sarangi czy mongolskiego morin-hur, usłyszeliśmy fidel płocką i sukę biłgorajską, które zawdzięczają powrót do polskiej kultury muzycznej właśnie pani Marii. Brzmienie tych instrumentów świetnie współgrało z ambientowymi pejzażami Kiniora, który obsługiwał całą masę etnicznych bębnów, równocześnie tańcząc, skacząc, śpiewając i odlatując w sobie tylko wiadome rejony. Zresztą każdy, kto widział Włodka na scenie wie, że to, co wyprawia ten, niemłody już przecież człowiek, trudno opisać.
A ze sceny dalej płynęła muzyka z różnych światów. Odległych od siebie nie tylko o tysiące kilometrów, ale i setki lat. Staropolskie tematy zanurzone w nowobrzmieniowej aurze przeplatały się z melodiami zasłyszanymi podczas podróży Jedwabnym Szlakiem. Naturalna, korzenna transowość tej muzyki dodatkowa podkreślana była elektronicznymi beatami. Czasami nad tym wszystkim górował bardzo charakterystyczny, mocny i piękny głos artystki. W tej przestrzeni znalazło się też miejsce na improwizacje wokół ludowych tematów i freejazzowe szaleństwa Kiniora. Muzykę wzbogacały dodatkowo wizualizacje z wyraźnym ukłonem, zwłaszcza w pierwszej części występu, w stronę buddyjskiej ikonografii.
Jednym słowem: był to bardzo dobry koncert. Teraz pozostaje nam tylko czekać na płytę, która ujrzeć ma światło dzienne tuż za progiem nowego roku.
Zajawka płyty:
Sernior Cartero

Spotkanie dwóch tak wybitnych osobowości, musiało zaowocować niezwykłym wydarzeniem. Płyta jest już prawie gotowa, a koncert, który stanowił centralny punkt I. Festiwalu Wolność i Pokój, był prapremierowym przedstawieniem tego, co będziemy mogli na niej znaleźć. Muzyka, jaką zaproponował duet w kieleckim Teatrze im. Żeromskiego, to niecodzienne połączenie brzmienia tradycyjnych instrumentów z różnych stron świata z jazzową ekstrawagancją, na tle elektronicznych podkładów. Instrumentarium Marii Pomianowskiej stanowiły azjatyckie i polskie instrumenty smyczkowe. Obok hinduskiego sarangi czy mongolskiego morin-hur, usłyszeliśmy fidel płocką i sukę biłgorajską, które zawdzięczają powrót do polskiej kultury muzycznej właśnie pani Marii. Brzmienie tych instrumentów świetnie współgrało z ambientowymi pejzażami Kiniora, który obsługiwał całą masę etnicznych bębnów, równocześnie tańcząc, skacząc, śpiewając i odlatując w sobie tylko wiadome rejony. Zresztą każdy, kto widział Włodka na scenie wie, że to, co wyprawia ten, niemłody już przecież człowiek, trudno opisać.
A ze sceny dalej płynęła muzyka z różnych światów. Odległych od siebie nie tylko o tysiące kilometrów, ale i setki lat. Staropolskie tematy zanurzone w nowobrzmieniowej aurze przeplatały się z melodiami zasłyszanymi podczas podróży Jedwabnym Szlakiem. Naturalna, korzenna transowość tej muzyki dodatkowa podkreślana była elektronicznymi beatami. Czasami nad tym wszystkim górował bardzo charakterystyczny, mocny i piękny głos artystki. W tej przestrzeni znalazło się też miejsce na improwizacje wokół ludowych tematów i freejazzowe szaleństwa Kiniora. Muzykę wzbogacały dodatkowo wizualizacje z wyraźnym ukłonem, zwłaszcza w pierwszej części występu, w stronę buddyjskiej ikonografii.
Jednym słowem: był to bardzo dobry koncert. Teraz pozostaje nam tylko czekać na płytę, która ujrzeć ma światło dzienne tuż za progiem nowego roku.
Zajawka płyty:



Sernior Cartero
16-10-2013
Jedna z czołowych polskich formacji folkowych zmieniła kosmetycznie nazwę i przystąpiła do prac nad swoją trzecią płytą.
Zmiana doprawdy jest czysto kosmetyczna, bo literkę c na jej końcu zastąpiło k, to wszystko. Dlaczego tak? - Gramy razem prawie 7 lat. Najwyższy czas na zmiany, choćby drobne i symboliczne. Naszą nazwę wymawiano i pisano na różne sposoby. Postanowiliśmy wyjść naprzeciw tej spontanicznej różnorodności i zaczęliśmy pisać o sobie „Mosaik” – mówi Jola Kossakowska z zespołu.
Teraz Mosaik zbiera fundusze na wydanie nowej płyty, na której gra World Music z orientalno-słowiańskim zacięciem. O pracach nad albumem opowiada Jola:
-Weszliśmy czerwcową nocą na wielką górę, rozgościliśmy się w chacie i przez tydzień nie przestawaliśmy grać. Z pomocą przyjaciół udało nam się nagrać materiał na cały album. Sprzęt do nagrywania i instrumenty wnieśliśmy na plecach, zmieniliśmy chatę w studio terenowe i ruszyliśmy. Teraz potrzeba nam już tylko wsparcia finansowego, żeby wytłoczyć płyty, pięknie opakować i wysłać naszą muzykę w szeroki świat. Dlatego prowadzimy zbiórkę funduszy na jednym z portali crowdfundingowych.
Premierę materiału planowana jest na późną jesień. Nagrania są już na etapie ostatnich szlifów. Zespół zapowiada, że trzecia płyta, której tytułu jeszcze nie poznaliśmy, będzie inna niż dwie poprzednie (studyjna Ludovava i koncertowa płyta kolędowa). Trzeci album Mosaik to w zasadzie bardziej wydarzenie niż wydawnictwo płytowe - Nagranie jest zapisem czegoś, co zadziało się muzycznie i międzyludzko w czerwcu tego roku w gościnnych progach Średniak Records – dodaje Jola.

Zmiana doprawdy jest czysto kosmetyczna, bo literkę c na jej końcu zastąpiło k, to wszystko. Dlaczego tak? - Gramy razem prawie 7 lat. Najwyższy czas na zmiany, choćby drobne i symboliczne. Naszą nazwę wymawiano i pisano na różne sposoby. Postanowiliśmy wyjść naprzeciw tej spontanicznej różnorodności i zaczęliśmy pisać o sobie „Mosaik” – mówi Jola Kossakowska z zespołu.
Teraz Mosaik zbiera fundusze na wydanie nowej płyty, na której gra World Music z orientalno-słowiańskim zacięciem. O pracach nad albumem opowiada Jola:
-Weszliśmy czerwcową nocą na wielką górę, rozgościliśmy się w chacie i przez tydzień nie przestawaliśmy grać. Z pomocą przyjaciół udało nam się nagrać materiał na cały album. Sprzęt do nagrywania i instrumenty wnieśliśmy na plecach, zmieniliśmy chatę w studio terenowe i ruszyliśmy. Teraz potrzeba nam już tylko wsparcia finansowego, żeby wytłoczyć płyty, pięknie opakować i wysłać naszą muzykę w szeroki świat. Dlatego prowadzimy zbiórkę funduszy na jednym z portali crowdfundingowych.
Premierę materiału planowana jest na późną jesień. Nagrania są już na etapie ostatnich szlifów. Zespół zapowiada, że trzecia płyta, której tytułu jeszcze nie poznaliśmy, będzie inna niż dwie poprzednie (studyjna Ludovava i koncertowa płyta kolędowa). Trzeci album Mosaik to w zasadzie bardziej wydarzenie niż wydawnictwo płytowe - Nagranie jest zapisem czegoś, co zadziało się muzycznie i międzyludzko w czerwcu tego roku w gościnnych progach Średniak Records – dodaje Jola.


